Opowiastka adwentowa:

Był pewien mnich… Był młody, ale bardzo ambitny. Po wstąpieniu do klasztoru postanowił być pustelnikiem, bo to przecież mnisza awangarda. Z pozwoleniem przełożonych zamieszkał w małej chatce za miastem.
Pewno razu przyszedł do niego Pan Jezus. Zapukał na drzwi pustelnika.
– Drogi Panie, nie mogę Ciebie przyjąć – odezwał się pustelnik – jestem jeszcze bardzo młody. W wielu sprawach nie radzę sobie, naprawdę nie jestem godzien Ciebie przyjąć.
Pan Jezus odszedł. Po kilku latach przyszedł znowu, ale wtedy usłyszał inną odpowiedź na swoje pukanie:
– Panie, radzę sobie całkiem nieźle. Według ksiąg, które przeczytałem żyję już według wszystkich możliwych cnót. Wiedzie mi się dobrze, więc chyba szkoda Twojego czasu na wizytę u mnie. Pójdź raczej do tych ludzi w mieście, oni naprawdę potrzebują Twoich pouczeń.
Pan Jezus odszedł. Wrócił po kilku latach, wtedy po swoim pukaniu usłyszał głos z chatki pustelnika:
– Drogi Panie, jestem już doświadczonym mnichem. Jestem bardzo zajęty, bo piszę książkę, by i inni mogli kierować się moim doświadczeniem.

Tę opowiastkę napisałem w roku 1988, była ona komentarzem do niedzielnych czytań jednej z adwentowych niedziel. Ukazała się w ówczesnym piśmie dominikańskich studentów. Zaraz po napisaniu wyjechałem na pierwszą zakonną wyprawę do Czechosłowacji, by spędzić święta Bożego Narodzenia w Brnie, a potem spotkać się z tajnym czeskim nowicjatem. Po powrocie do Krakowa usłyszałem kilka zaskakujących reakcji braci, którzy odczytywali treści, które nie były moim zamiarem. Tym potwierdzali, że słowo ma swoje życie, nie zawsze można przewidzieć jego następstwa. Tym tekstem chciałem tylko powiedzieć, że można zmarnować Adwent i można błądzić w sprawach wiary. Chyba niechcący powiedziałem też, że można zmarnować nie tylko Adwent, ale i życie.

Każdego roku w jakiś sposób wracałam do tego tekstu. Zwykle starałem się opowiedzieć tę opowiastkę choć raz w Adwencie. Siostry dominikanki z praskiego klasztoru zachęcały mnie do zmiany zakończenia. Oczywiście to problem – czy musi kończyć się tak smutno? Czy pouczenie wymaga takiego tragizmu? Ów tragizm powoduje pewną ostrożność w formułowaniu teorii dotyczących życia duchowego, ale czy nie trzeba czegoś dodać?

Co nas otworzy na spotkanie z Panem? Na pewno łaska Ducha Świętego. Wszystko inne może powodować różne następstwa – cierpienie może zbliżyć do Niego lub wprowadzić w rozpacz, sukces nie musi zaszkodzić, porażka może wzmocnić pragnienie Boga, albo może nie mieć wpływu na nie. Wydaje się, że wszystko zależy od pielęgnowania daru wiary. Co to oznacza dla mojej opowiastki?

Zapewne wiele się stanie w tym Adwencie. Będą rekolekcje, roraty, spowiedź, sprzątanie i zakupy. Będą spotkania opłatkowe w różnych gremiach i w końcu będzie Wieczerza Wigilijna. Czy to jakoś wpłynie na moją opowiastkę? Czy zakończyć ją inaczej? Jak zakończyć?